Wspinaczka lodowa z psem. Czyli dlaczego Słowacy to taki fajny naród

Słowacy to fajny naród

Budzik zadzwonił o czwartej rano. Szybki prysznic, kawa, pakowanie auta i o piątej całkiem już obudzeni byliśmy gotowi do drogi. Chociaż może nie całkiem…

Gdybyśmy mieli użyć jednego słowa, które najtrafniej nas określa, użylibyśmy słowa „wspinacze” (no dobra, może „wariaci” byłoby bardziej adekwatne ;p). To dzięki wspinaczce się poznaliśmy i ta właśnie pasja połączyła nas na dłużej. Jednak prawda jest taka, że odkąd jest z nami Diuna (to już cztery lata!) wspinamy się głównie w polskich i zagranicznych skałkach świadomie rezygnując ze wspinania w Tatrach. I choć przez ten czas kilka razu udało nam się wybrać w Tatry, to zawsze oddzielnie lub bez Diuny, a przecież wyjazd bez Diuny to nie to samo…

Remedium na całe zło świata (czyt. zakazy Tatrzańskiego Parku Narodowego) okazała się … Słowacja.

Nie dość, że to właśnie Słowacy (na poły z Czechami) stworzyli wilczaki,to po ich stronie Tatr zasady poruszania się z psem są o wiele mniej restrykcyjne, niż po stronie Polskiej. Nie oznacza to oczywiście, że z psem można wejść wszędzie, ale po prostu jest łatwiej.

Wyjątek z regulaminu TANAPu mówi:

Na území národného parku môžu návštevníci vodiť psy len s ochranným košom a vodiacim remeňom. V chránených územiach so štvrtým a piatym stupňom ochrany platí zákaz voľného púšťania, vodenia a nosenia psov.

Co oznacza mniej więcej tyle, że psy mogą być wprowadzane na teren parku na smyczy i w kagańcu. Dotyczy to jednak tylko trzech pierwszych obszarów ochronnych (w słowackich Tatrach jest ich pięć), w rejony oznaczone jako czwarty i piąty obszar ochrony, czyli de facto w wyższe partiach Tatr, psów wprowadzać nie wolno. Dokładną mapę obszarów ochronnych znajdziecie tutaj.

Nam to w zupełności wystarczyło. Tym razem nie planowaliśmy morderczego trekkingu, ani wielowyciągowej wspinaczki mikstowej (najbardziej popularna odmiana wspinaczki zimowej), ale za cel obraliśmy słowackie lodospady.

Budzik zadzwonił o czwartej rano. Szybki prysznic, kawa, pakowanie auta i o piątej całkiem już obudzeni byliśmy już gotowi do drogi. Chociaż może nie całkiem…

Gdy tylko otworzyliśmy drzwi samochodu, Diuna wskoczyła do leżącego z tyłu legowiska, zwinęła się w kłębek i… natychmiast znowu zasnęła. Obudziliśmy ją dwie i pół godziny później, w Starym Smokowcu, gdzie zostawiliśmy samochód.

– Wow! Słowacy to jednak super naród. Nie dość, że wymyślili wilczaki, wpuszczają psy do parku narodowego i mają dobre piwo, to jeszcze…MAJĄ ZIMĘ!!! – powiedziałam, gdy wysiadając z auta wpadłam w śnieżną zaspę. – Zaskakujące, ale gdy w Krakowie pogoda zapowiadała już nadejście przedwczesnej wiosny, w Polskich Tatrach górale narzekali na brak śniegu, na Słowacji zima królowała w najlepsze!

Jeszcze bardziej zaskakująca była liczba psów, którą spotkaliśmy na podejściu. Idąc drogą prowadzącą wzdłuż linii kolejki Hrubieniowa co chwilę natykaliśmy się na spacerowiczów i narciarzy z psami, które nie tylko nie miały na pyskach kagańców, ale często też biegały bez smyczy. Jedynym psem, noszącym kaganiec był owczarek niemiecki należący do ratownika górskiego, który właśnie zjeżdżał z góry na nartach. Pies biegł obok – jak przystało – w kagańcu, ale uwaga – bez smyczy.

Na lody z psem. Dolina Staroleśna.

Podejście do Doliny Staroleśnej, gdzie miały się znajdować wybrane przez nas lodospady, zajęło nam około dwóch godzin. Droga podejścia wiodła najpierw szerokim traktem prowadzącym do górnej stacji kolejki, a potem zielonym szlakiem wijącym się dnem doliny. Diuna całą trasę przeszła ciągnąc raźno na smyczy (ale bez kagańca, którego nie znosi) raz mnie, a raz Przemka, który dodatkowo ciągnął sanki z ciężkim wspinaczkowym szpejem. Razem stanowiliśmy naprawdę barwną karawanę 🙂 Ale i tak, jak zwykle to Diuna przykuwała największą uwagę witając się radośnie z każdym napotkanym po drodze człowiekiem. A było ich naprawdę wielu. Większość poruszała się na skiturach, co nie powinno dziwić nikogo, kto widział jak dobrze do uprawiania tego sportu przygotowane są górskie szlaki w tej części Tatr. Wspinaczy spotkaliśmy dopiero pod lodospadem.

Początkowo planowaliśmy rozpocząć wspinaczkę od łatwiejszego lodospadu Błaznów (Šašov ľad), ale odnalezienie go w pokrywającej dolinę mgle okazało się niemożliwe. Udaliśmy się zatem na dobrze wylany lodospad Veverkow (Ľadopád Veverkov) czyli ponad 30 metrowy zamarznięty wodospad o trudności WI4. Trochę za trudny jak na rozgrzewkę i stanowczo za trudny jak na pierwsze lodowe wspinanie po długiej przerwie. Ale jak to mówią: „jak się nie ma co się lubi…”

***

Kiedy po ponad pięciu godzinach od wyruszenia z domu stanęliśmy wreszcie pod lodową ścianą, było już tam pięcioro Słowaków – no cóż, oni mieli bliżej ;p

Czekając na swoją kolej wykopaliśmy sobie platformy w śniegu, usiedliśmy na plecakach i sączyliśmy herbatę, nigdzie nam się przecież nie spieszyło… Chociaż to nie do końca prawda. Bo kiedy my oddawaliśmy się błogiemu odpoczynkowi, Diunie nagle zaczęło się spieszyć… Czekający na swoją kolej Słowacy wyjęli kanapki i to postawiło Diunę w stan gotowości.

– Zobaczcie jaka jestem fajna! Siadam i podaję łapę – zdawał się mówić nasz żebrzący pies. Zadziałało, słowaccy wspinacze byli zachwyceni i (za naszym pozwoleniem) zaczęli częstować Diunę kanapkami z kiełbasą. Od tej chwili suka nie odstępowała ich na krok…

Po krótkim odpoczynku postanowiliśmy, że będziemy się wspinać równolegle z zespołem słowackim, wybierając lewą stronę lodospadu.

– Polak idzie jak maszyna! – skomentował jedne ze Słowaków oceniając poczynania Przemka. Im szło o wiele gorzej. Nic jednak dziwnego, dopiero zaczynali swoją przygodę z tym niezwykłym sportem.

Dlaczego niezwykłym? Bo poza tym, co wiąże się z samym wspinaniem – wysiłkiem fizycznym, poczuciem równowagi i dokładnością ruchu – wspinaczka w lodzie jest też ogromnym przeżyciem estetycznym. Bo oto wspinamy się po czymś, co w przeciwieństwie do skały jest tworzywem zupełnie ulotnym, efemerycznym wręcz. Lodowa ściana, dziś będąca stałym stanem skupienia wody, jutro może już przestać istnieć wracając do stanu ciekłego. Specyfika podłoża, po którym się wspinamy sprawia też, że wspinanie lodowe jest jednym z najniebezpieczniejszych i najbardziej ekstremalnych rodzajów wspinaczki. Wynika to z faktu, że nie tylko wspinamy się (używając specjalnych wygiętych czekanów zwanych „dziabami”) w lodzie, ale również w lodzie osadzamy punkty asekuracyjne (specjalne, puste w środku śruby z gwintem). Przekonał się o tym Przemek, kiedy równo rok temu, wychodząc do stanowiska odpadł od ściany wraz z dużym fragmentem lodu (7 metrowy lot skończył się złamaniem kości skokowej i zerwaniem 2 więzadeł, co skutecznie wyłączyło go ze wspinania na kilka miesięcy), przekonałam się o tym i ja, kiedy wbijając dziabki powyżej wkręconej śruby odkruszyłam duży fragment lodu odsłaniając tym samym pół śruby lodowej, która służyła mi za asekurację na odcinku kilku metrów.

Przemek zjechał ze stanowiska kilkanaście metrów i przewiązał się przez śrubę lodową:

– Zostawiam Ci wędkę, ale nasza lina jest za krótka, więc ostatnie kilkanaście metrów musisz sama poprowadzić. Ewentualnie – jeśli nie chcesz – zjedziesz z ostatniej śruby, a ja pójdę jeszcze raz do samego końca.

Oczywiście, że chciałam. Miało to być moje pierwsze lodowe prowadzenie w życiu. Bo owszem, już kiedyś wspinałam się w lodzie, ale nigdy nie było okazji, by spróbować przejścia z dolną asekuracją. Zwłaszcza, że ostatni (przed ponad 3 laty) wyjazd na lodospady skończył się dla mnie poważnym skręceniem kostki. Teraz miało się to zmienić.

Już od pierwszych uderzeń dziabkami w lód wiedziałam, że tym razem nie odpuszczę. Mijając… prowizoryczne stanowisko z jednej śruby lodowej, spokojnie, bez strachu ruszyłam dalej – teraz miało być już łatwo, a ja miałam do uprzęży dopięte jeszcze dwie śruby. – Będzie dobrze – powtarzałam sobie.

– Wszystko dobrze? – spytał uśmiechnięty Słowak wspinający się obok.

– Nie, nic nie jest w porządku (to tyle jeśli chodzi o wewnętrzny spokój), nie mogę osadzić śruby!

Rzeczywiście, naszym wysłużonym tytanowym Irbisom daleko było do śrub markowych producentów.

– No cóż, trzeba iść dalej, tylko dokąd? Najbliższe stanowisko zjazdowe znajdowało się na mojej wysokości, całkiem blisko, ale aby się do niego dostać musiałabym przetrawersować kilka metrów przez sypki śnieg i skałę.

– No way… powiedziałam do siebie w duchu i starając się nie myśleć o długości ewentualnego lotu ruszyłam do góry – jakoś loty w pionie zawsze przekonywały mnie bardziej… Cóż z tego, że do stanowiska nade mną było dużo dalej. Grunt, że… zamiast gruntu, od pętli zjazdowych dzielił mnie lód i zmrożony śnieg. – Byle tylko nie zrobić głupiego błędu i nie odpaść w łatwym terenie – powtarzałam sobie w duchu – strasznie by było głupio… Co jak co, ale głupie kontuzje nabywane przez jeszcze głupsze błędy, zawsze były moją domeną.

Tym razem jednak mi się upiekło 🙂

– Mam auto – dopiero przy tym okrzyku poczułam odpływ adrenaliny. Udało się, moje pierwsze prowadzenie w lodzie!

Outdoor’owe grzanie

– Chyba jej zimno… – daj jej moją puchówkę – powiedziałam patrząc na Diunę, która właśnie kopała sobie w śniegu norę, która miała ją chronić przed wiatrem – mi i tak nie będzie potrzebna w czasie wspinaczki.
– Dobrze, szykuj się – odpowiedział Przemek świetnie wiedząc co mam na myśli.

Już kiedyś byliśmy w podobnej sytuacji. W Słowackich Tatrach, zimą, przy dużym wietrze. Wtedy po raz pierwszy okazało się, że wilcze futro nie zawsze jest wystarczając barierą przed zimnem. Diuna nie marznie kiedy jest w ruchu – a, że rusza się prawie bez przerwy (np. żebrząc o zapasy słowackich wspinaczy lub szukając „tajemnych” przejść za lodospadami) nigdy wcześniej nie pomyśleliśmy o kupnie swetra lub kurtki dla psa. A jednak okazało się, że nasza suka czasami też marznie. Dzieje się tak przy wietrznej pogodzie, wtedy, gdy my się wspinamy, a Diunie pozostaje czekanie pod skałą/lodospadem. Rozwiązaniem problemu jest wykopanie odpowiedniej jamy w śniegu – tym zajmuje się sama Diuna (O dzięki Ci Matko Naturo!) i zaopatrzenie naszej suki w techniczną, ciepłą kurtkę, jednego z nas. Przy takim połączeniu nasza suka jest w stanie w dość komfortowych warunkach przetrwać każdą śnieżycę!

Kiedy więc ja przygotowywałam się do wspinaczki, Przemek zawijał Diunę w puchową, bardzo ciepłą kurtkę adidas outdoor (Diunę w kurtce może zobaczyć na zdjęciach poniżej, a testy odzieży technicznej adidas outdoor już niedługo pojawią się na blogu).

– Nooo teraz możesz iść! Suka na pewno nie zmarznie!

– No tak, ale czy kiedy skończę drogę zmieścimy się pod kurtką obie? – żartowałam.

– Idź, nie marudź! – motywował mnie jak zwykle Przemek.

A więc poszłam, a kiedy po kilkudziesięciu minutach zjechałam do podstawy lodospadu przywitał mnie taniec radości Diuny i puchówka podana przez Przemka.

Słowacy to naprawdę fajny naród

– To co? Piwko w schronisku, a potem będziemy myśleć co dalej?

– Tak, odpoczniemy w schronisku, a potem schodzimy do auta.

– Dobra, to Ty idź zapytaj czy możemy wejść z Diuną, a ja zostanę z plecakami. Aaa! Gdyby nie można było wejść z psem, to poproszę grzane piwo do wypicia na zewnątrz 🙂

Oczywiście, że było można. Byliśmy przecież na Słowacji, a w Bilikovej Chacie widok leżącej pod stołem Diuny wywoływał tylko uśmiech kelnerów.

***

– Jeśli okaże się, że w hostelu Tatra Forum nie ma miejsc, albo nie przyjmą nas z Diuną, wracajmy do Krakowa – marudziłam. Byłam naprawdę zmęczona i pomysł spania na dziko przestał mi się podobać. – Z resztą popatrz na Diunę, ona też nie ma ochoty już nigdzie iść…

Suka była sztywna. Oczywiście tylko w przenośni, ale gdy tylko dotarliśmy do auta, wskoczyła do swojego legowiska na tylnym siedzeniu, zwinęła się w kłębek i odpłynęła. Nie, na pewno tak nie wyglądał pies, mający ochotę na ruszanie się gdziekolwiek. No chyba, że z legowiska do miski…

Słowacki hostel w Jaworzynie Tatrzańskiej wydawał się być idealnym miejscem na nocleg. Tanim (ok. 35 zł/osobę/nocleg) i usytuowanym tuż przy wejściu do Doliny Białej Wody, gdzie planowaliśmy się wspinać kolejnego dnia. Nie wiedzieliśmy tylko, czy przyjmuje wpinaczy na czterech łapach.

Tym razem naprawdę staraliśmy się nie jechać w ciemno. Wiedząc wcześniej, jakie mamy plany weekendowe, kilkukrotnie dzwoniłam na wygrzebany w sieci numer telefonu, a kiedy nie odpowiadał, napisałam maila z pytaniem o możliwość przenocowania w hostelu z psem. Nie doczekałam się odpowiedzi.

– Najwyżej przenocujemy w wiacie w dolinie, raczej nie powinno padać – Przemek streszczał mi plan awaryjny tuż przed wyjazdem z Krakowa.

Teraz jednak, po całodziennym wysiłku wiedziałam, że nie ma mowy o spaniu na zewnątrz. To znaczy – Przemek może sobie spać, gdzie tylko ma ochotę, ale jeśli w hostelu nie będzie dla nas miejsca, my z Suką wracamy do Krakowa! – myślałam.

Na szczęście i tym razem Słowacy nie zawiedli. Znalazło się nie tylko miejsce, ale cały czteroosobowy pokój. W sam raz dla dwojga ludzi, dwóch plecaków mokrego szpeju i psa.

– Chatar mówił, że dostał Twojego maila.

– To dlaczego nie odpisał?

– Tego już nie mówił… Aaaa i prosił żeby Diuna nie leżała na wykładzinie…

Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Pokoik, który zajęliśmy do wysokości lamperii pokryty był szarą wykładziną. Na szczęście Suka była tak zmęczona, że od razu zwinęła się w swoim legowisku. Z resztą nie tylko ona. Wszyscy troje zasnęliśmy bardzo szybko.

Na lody z psem. Dolina Białej Wody

I znów budzik zadzwonił o wiele za wcześnie, ale dzięki temu, kiedy dotarliśmy do lodospadu Mrozkowa (Mrozekov Lad), jedynego dobrze wylanego lodu w Dolinie Białej Wody, byliśmy sami. Nie trwało to oczywiście długo, bo w czasie kiedy Przemek prowadził, pod lodospadem zaczęły gromadzić się pierwsze (a raczej drugie, trzecie i czwarte) zespoły. Opłacało się wstać wcześnie, tym razem to oni musieli zaczekać.

Nic dziwnego, że lodospad Mrozkowa cieszył się takim powodzeniem. Ze względu na wyjątkowo ciepłą zimę, to jedyny nadający się do wspinania lodospad w okolicy. A i on ucierpiał. Zwykle szeroki na tyle, że spokojnie mogą się na nim wspinać dwa zespoły równocześnie, dziś był wąskim lodowym kuluarem, a do tego w dolnej partii nosił liczne ślady wcześniejszego lodowego oblężenia. Podziurawiony prawie jak szwajcarski ser sypał się przy każdym uderzeniu dziabą.

– Diuna przesuń się! Krzyczałam zdenerwowana. Chwilę wcześniej dostałam odpryskiem lodu zrzuconym niechcący przez wspinającego się Przemka i naprawdę zaczynałam bać się o nie zdającą sobie sprawy z grożącego jej niebezpieczeństwa, wpatrzoną w Przemka Diunę.

– Przesuń się Suko! – Wreszcie zadziałało. Diuna przesunęła się spod lodospadu na upatrzony wcześniej punkt obserwacyjny. I całe szczęście. Bo chwilę później, sekundę po tym, jak Przemek zdążył krzyknąć: – Pozor, lad! Z góry znów posypał się lód.

***

– To co, mam poprowadzić? Poradzę sobie?

– Oczywiście. Szykuj się i ciśniesz do góry.

Cisnęłam i… zaciskałam zęby ze strachu i zmęczenia. Bo oto w kluczowym momencie, uderzając dziabką ponad śrubą, w którą byłam wpięta, odkruszyłam fragment lodu wielkości małego telewizora odsłaniając tym samym połowę wkręconej śruby.

– Nic się nie przejmuj. Idź do góry – uspokajał mnie z dołu Przemek.

Przejmowałam się… i to bardzo: – Co jeśli teraz odpadnę i wyrwę śrubę? Zastanawiałam się wychodząc coraz wyżej. Odpadanie to ta najmniej przyjemna część wspinaczki lodowej, zwłaszcza kiedy w rękach ma się ostre stalowe narzędzia, a na nogach raki. – Co jeśli? Nic, zamiast za dużo myśleć, trzeba wspinać się dalej. Przecież do następnej, osadzonej przez Przemka (miejmy nadzieję „pancernej’) śruby nie jest aż tak daleko…

– To była walka o życie, ale… było super! – skomentowałam uśmiechając się do Przemka już na dole. – To kiedy znowu przyjeżdżamy?

No właśnie, kiedy?

Kilka przydatnych informacji i linków:

* Opis dojazdu i topo lodospadów: http://lodospady.pl/

* Zasady poruszania się z psem i mapa obszarów chronionych w Tarach Słowackich: http://www.tanap.org/

* Bilikova Chata: http://www.bilikovachata.sk/

* Kontakt do hostelu na Łysej Polanie (Uwaga! Chatar może nie odpisać): sluzby@tatraforum.sk

* Kilka rad jak zacząć wspinanie w lodzie dla początkujących: http://drytooling.com.pl/serwis/art/patenty/5969-10-porad-dla-poczatkujacych-wspinaczy-lodowych

Chcecie wiedzieć więcej o wspinaniu lodowym? Zobaczcie filmik Przema:

© 2016, Wataha w podróży. All rights reserved/Wszystkie prawa zastrzeżone. Każda kopia musi być w widoczny sposób opatrzona oświadczeniem o treści: „Materiał ten pochodzi z bloga www.3wilki.pl”.

10 Comments